W tle Nevado Salkantay |
Wyjazd z Cuzco o godzinie siódmej rano okazał się zbyt późny. Około czterech godzin zajęła nam podróż samochodem do miejsca, w którym kończy się droga a zaczyna szlak. Przewodnik mówił, że czas podejścia do laguny to od dwóch do czterech godzin. Dwie godziny dla niego, cztery dla amerykańskich turystów. My weszliśmy z plecakami ważącymi średnio po 10 kg w trzy godziny. Czas w sumie niezły.
Drogę można podzielić na kilka etapów. Z początku szlak biegnie miarowo pod górę pod niewielkim nachyleniu. Po około trzydziestu minutach następuje pierwsze podejście. Wydawało się, że było strome. Jednak w czasie schodzenia nawet go nie zauważyliśmy. W porównaniu z kolejnymi, była to pestka.
W każdym razie, po pokonaniu pierwszego podejścia czekał nas dłuższy odcinek po prawie płaskim terenie. Ścieżka, co jakiś czas przecinała rzekę spływającą z gór. Na tym etapie widoki są naprawdę malownicze. Po raz pierwszy zza wzgórz wyłania się ośnieżony szczyt Salkantay.
Stoisko z pamiatkami |
No i żeby było weselej schodząc dowiedzieliśmy się, że wysokogórscy handlarze pamiątkami mieszkają dziesięć metrów od stoiska (o ile tak można nazwać matę na ziemi) w częściowo zadaszonym folią budyneczku (ok. 2,5 m x 2 m), którego mury nie przekraczają półtora metra wysokości.
Przez kilka minut byliśmy tradycyjnie nagabywani przez nowo poznanych przyjaciół (amigos) do kupienia czegokolwiek.
Gdy jednak zorientowano się, że niewiele z tego wyjdzie, pozwolono nam pójść dalej.
Powyżej stoiska z pamiątkami szlak prowadzi dalej, po płaskim terenie. Powoli zbliżamy się do najtrudniejszego etapu trasy.
Oczko wodne W tle najtrudniejszy odcinek tras |
Potem na szlaku pojawiły się głazy najróżniejszych rozmiarów. Było ich coraz więcej, aż pod koniec zdominowały krajobraz.
W końcu szczyt góry Salkantay zobaczyliśmy w całej jego okazałości.
Apachety |
Drogę do laguny znaczyły liczne apachety. Różnej wielkości stosy kamieni, często po prostu ułożone jeden na drugim. Ślady modlitw do Pachamamy.
W końcu po kilkunastu minutach przedzierania się przez labirynt kamieni docieramy nad lagunę. Wysokość około 4650 m n.p.m. Tafla jeziora musi, więc się znajdować na około 4600 m. W tle widać dalsze ośnieżone szczyty. W górze masy śniegu pokrywają świętą górę Inków - Salkantay.
Laguna Salkantay. Było ciężko |
Gdy docieramy do miejsca, w którym został nasz pojazd, słońce jest już za górami i temperatura znacznie spadła. Zaczynam cieszyć się, że nie wchodziliśmy do wody. Niska temperatura i silny wstępujący wiatr, jakie musiały teraz panować nad brzegami laguny, mogły skutecznie nadwątlić nasze siły. Ale nic straconego.
Z wodami laguny zmierzymy się za kilka miesięcy.
Członkowie wyprawy (od
lewej):
Autor - Maciej Marciniak,
Przewodnik Esteban, Maciej Sobczyk, Paulina Komar.
Autorami zdjęć są: Paulina Komar, Maciej Sobczyk i nieznany z imienia
Peruwiańczyk :)